Od ładnych paru lat każdy urlop staram się spędzać na rowerowym szlaku. Z sakwami zawieszonymi na bagażniku zwiedziłem już tak egzotyczne miejsca jak Górski Karabach, czy półpustynny step na granicy Gruzji i Azerbejdżanu. Wyprawa rowerowa to niesamowita przygoda i każdemu miłośnikowi dwóch kółek gorąco polecam choćby raz spróbować tego sposobu podróżowania.
Aby zacząć, musimy posiadać odpowiedni rower. Warto wiedzieć, że szykując się do pierwszej wyprawy nie musicie od razu kupować pojazdu z górnej półki. Sam wychodzę z założenia, że najlepszy rower to ten, który akurat mam. I choć obecnie objeżdżam świat (a raczej niewielki jego wycinek) na Marinie Four Corners, wyprawowcu pełną gębą, to dwie moje największe (i najtrudniejsze) wyprawy odbyłem na starym góralu, którego nabyłem za 1300 zł na wrocławskiej giełdzie pod Młynem.
Na powyższym zdjęciu widzicie dwa rowery. Pierwszy to gravel na stalowej ramie, zaprojektowany z myślą o podróżach. Drugi to MTB z poprzedniego tysiąclecia, kupiony za 400 zł i dostosowany do wypraw we własnym zakresie. Obydwa sprawdzają się wyśmienicie, dlatego czerpiąc z własnych doświadczeń, w poniższym tekście chciałbym pokazać Wam jak za pomocą paru prostych trików uczynić z Waszych rowerów prawdziwe krążowniki do przemierzania najdalszych zakątków planety.
Nie chcę jednak skupiać się na kwestiach elementarnych jak kupno odpowiednich sakw i bagażnika. Internet jest już pełen tego typu treści. Zamiast tego poruszę trochę mniej oczywiste tematy, zaczynając od wyboru odpowiednich opon, przez metody na uczynienie roweru nieco bardziej wygodnym, a kończąc na możliwościach przewożenia dużej ilości wody. Wszystko po to, aby uczynić podróżowanie rowerem jeszcze bardziej przyjemnym!
Bulls King Kobra, mój stary rower MTB na tle ośnieżonych szczytów Wysokiego Kaukazu.
Wybieramy opony na wyprawę rowerową
Jazda pod sporym obciążeniem, długie dystanse i często trudny do przewidzenia stan nawierzchni. Wszystkie powyższe czynniki sprawiają, że dobre opony na wyprawę powinny być w miarę uniwersalne, a przy tym wytrzymałe i niezawodne. Każdy większy producent opon rowerowych oferuje kilka modeli zaprojektowanych z myślą o turystyce, a wybierając ogumienie warto kierować się trzema kryteriami:
- odporność na przebicia,
- typ bieżnika,
- odpowiednia szerokość.
Odporność na przebicia
Z rowerem objuczonym sakwami ściąganie kół nie należy do przyjemności, a ciągła walka z przebitymi dętkami może skutecznie odebrać wszelką przyjemność z jazdy. Niestety w długiej podrózy na nasze ogumienie czyha wiele niebezpieczeństw.
Cierniste krzewy czekają na Twoje lekkie, wyścigowe opony.
Na szczęście przed przebiciami można w miarę skutecznie się zabezpieczyć, wybierając opony wyposażone we wkładkę antyprzebiciową. Taka wkładka, wykonana często z kevlaru lub innych tworzyw sztucznych (materiał może różnić się w zależności od producenta oraz poziomu ochrony), stanowi dodatkową warstwę ochronną pomiędzy gumą opony a dętką. Tego typu zabezpieczenie znajdziecie m. in. w oponach Schwalbe z serii Marathon. Występuje także w modelach innych producentów, choćby Continental (m. in. podróżnicze modele Ride Tour, czy Contact Travel).
Oczywiście wkładka antyprzebiciowa nie daje nam 100% zabezpieczenia przed złapaniem kapcia. Warto pamiętać, że chroni ona tylko czoło opony, ścianki pozostają niczym niezabezpieczone i wciąż można je przekłuć lub rozciąć.
Niestety, nawet najlepsza wkładka zda się na nic, jeśli wyjątkowo pechowo najedziemy na potłuczone szkło.
Z własnego doświadczenia mogę potwierdzić, że opony z wkładką antyprzebiciową sprawdzają się naprawdę nieźle. Dość powiedzieć, że w czasie dwumiesięcznej podróży przez Gruzję i Armenię praktycznie dzień w dzień z opon wyciągałem po kilka, a czasem nawet kilkanaście paskudnych cierni. Dętkę zdołały przebić tylko raz.
Typ bieżnika
Rodzaj bieżnika opony powinien być dopasowany do typu dróg po jakich przyjdzie nam się poruszać. W praktyce ciężko przewidzieć stan nawierzchni planowanej trasy i czasem nie sposób uniknąć jazdy po szutrach czy nawet górskich, kamienistych traktach. Dlatego na większości popularnych opon turystycznych znajdziecie bieżnik typu semi-slick, w miarę uniwersalny, który nie stawia dużych oporów toczenia na asfalcie, a przy tym zapewnia rozsądną przyczepność w terenie.
Niemniej nawet w kategorii opon typu semi-slick znajdziemy modele skłaniające się bardziej w stronę jazdy asfaltowej, jak i te agresywniejsze, które lepiej poradzą sobie na leśnej ścieżce, na kamieniach, czy w piachu. Ten ostatni rodzaj nawierzchni jest szczególnie problematyczny, ponieważ bardziej gładkie opony po prostu się w nim zakopują, skutecznie uniemożliwiając jazdę, a pchanie roweu obciążonego sakwami ciężko zaliczyć do przyjemności. Jeśli Wasza trasa zawierać będzie wiele piaszczystych odcinków (choćby nasz rodzimy szlak Green Velo może się takimi poszczycić), to warto pomyśleć o ogumieniu, które zapewni trochę lepszą przyczepność.
Ogólna zasada, której należy się trzymać brzmi: im więcej wystających elementów, tym lepiej opona zachowuje się w terenie. Na podstawie kilku popularnych i godnych polecenia modeli opon turystycznych postaram się przybliżyć Wam ich charakterystykę:
Schwalbe Marathon
Bieżnik tej opony jest bardzo gładki. Zapewnia niskie opory toczenia na asfalcie, jednak kosztem właściwości terenowych. Z tą oponą zdecydowanie nie polecam wjeżdżać w głęboki piach, bo skończy się to pchaniem roweru.
Continental Contact Travel
Gładkie czoło ma minimalizować opory toczenia na asfalcie, z drugiej strony dodatkowe klocki bieżnika po bokach sprawiają, że opona już nieco lepiej sprawdzi się po zjechaniu na polne/leśne ścieżki. Jedek również nie rokuje najlepiej w starciu z kopnym piachem.
Schwalbe Marathon Mondial
Ta opona oferuje naprawdę rozsądny kompromis pomiędzy oporami toczenia na twardej nawierzchni, a możliwościami jazdy w terenie. Klocki bieżnika są tu na tyle wyraźnie wyodrębnione, że (do pewnego stopnia) są w stanie nawet umożliwić jazdę po piachu czy błocie (choć akurat w tym ostatnim opona lubi się ślizgać). Pod warunkiem, że gumy będą odpowiednio szerokie. I tu dochodzimy do kolejnego punktu.
Szerokość opon
Niepisana zasada mówi, że węższe opony generują mniejsze opory toczenia (przynajmniej na gładkiej nawierzchni i do pewnej szerkości). Warto jednak pamiętać, że szerokie opony mają niepodważalną zaletę: pozwalają jechać z niższym ciśnieniem, co z kolei przekłada się na lepsze tłumienie drgań i nierówności terenu, a po ośmiu godzinach w siodełku to właśnie ból nadgarstków czy czterech liter, wynikły z niedoskonałości jezdni będzie dawać się Wam we znaki zdecydowanie bardziej, niż nieco większe tarcie spowodowane szerokością opon.
Na własnej skórze przekonałem się, że na łotewskiej "tarce" rozmiar 40C to czasami za mało.
Pora przejść do konkretów. Jak szerokie opony warto założyć na wyprawę? Oczywiście są pewne granice, które często wyznacza nam nasz rower. Niestety, wiele ram crossowych czy trekkingowych (nie wspominając o gravelach) nie przyjmie opony większej niż dwa cale, a często będzie to zdecydowanie mniej. Po drugie, większości modeli opon turystycznych nie znajdziecie w rozmiarze większym niż 2,0/2,1 cala, przy czym najpopularniejszym rozmiarem wydają się opony 1,5/1,6 cala (40/42C), dlatego:
- za rozsądne minimum uważam opony w rozmiarze 40/42C (1,5-1,6 cala), a złotym środkiem jest 45C (1,75 cala) - takie opony powinniście wybrać jeśli Wasza wyprawa nie przewiduje dłuższych odcinków terenowych, lub jeśli rama w Waszym rowerze nie przyjmie szerszych opon,
- opony o szerokości 2,0 cala możecie śmiało założyć, jeśli planujecie więcej jazdy poza asfaltem lub po bardzo kiepskich drogach. I, oczywiście, jeśli rama wraz z widelcem na to pozwolą.
UWAGA!
Warto pamiętać o tym, że niektórzy producenci oferują ten sam model opony w kilku wersjach, często różniących się m. in. jakością mieszanki gumy (co może mieć bezpośrednie przełożenie na jakość). Taka sytuacja ma miejsce na przykład w przypadku wyrobów Schwalbe, gdzie niektóre opony oferowane są w dwóch wersjach: tańszej, drutowej (Performance) i droższej, zwijanej (Evolution), przy czym punktem wspólnym bywa tu często jedynie kształt bieżnika.
Dobrym przykładem jest wspomniany już wcześniej model Marathon Mondial. W edycji Performance dostaniemy bardzo przeciętne ogumienie, z delikatnymi, narażonymi na przypadkowe rozcięcie ściankami bocznymi. Z kolei Marathon Mondial w wersji Evolution to jedna z najlepszych opon wyprawowych na świecie, a na dobrych oponach nie warto oszczędzać.
Wygodny kokpit, czyli jak przystosować kierownicę do długodystansowej jazdy
Wygodę w podróży zapewniają nie tylko dobrze dobrane opony. Warto postarać się nieco, aby do trudów wyprawy dostosować też naszą kierownicę. Po kilku dniach jazdy, szczególnie po kiepskich drogach, nadgarstki będą Wam za to wdzięczne.
Osobiście preferuję kierownice typu baranek z nieco rozgiętymi na zewnątrz końcami (z ang. flared drop bar), które zapewniają bardzo naturalne ułożenie dłoni. Jednak baranka nie można założyć do każdego roweru - rama musi być zaprojektowana z myślą o takim kokpicie. Jeśli posiadacie standardowy rower trekkingowy, crossa, albo MTB, wówczas lepiej wybierać wśród bardziej tradycyjnych kierownic. Kierownica “baranek” jest bardzo wygodna na długich dystansach.
Generalnie warto pamiętać, że gięte kierownice są zwykle wygodniejsze od prostych. Po pierwsze ręce układają się na nich w bardziej naturalnej pozycji. Po drugie, gięcie pozwala na znalezienie kilku, nieco różniących się od siebie, pozycji dla naszych dłoni. W świecie rowerów trekkingowych popularnym i godnym polecenia rozwiązaniem są tzw. ósemki, które oferują naprawdę sporą różnorodność chwytów.
Zwykłą, prostą kierownicę również można w miarę niskim kosztem uczynić nieco bardziej wygodną:
- Na początek warto dodać rogi, najlepiej długie. Pozwolą nam uzyskać kilka dodatkowych chwytów. Poza tym można zaprzeć się o nie w czasie jazdy pod górę. Dla dodatkowej wygody warto owinąć rogi owijką - wtedy zdecydowanie przyjemniej się je trzyma.
- Ergonomiczne chwyty zmieniają nieco ułożenie podstawy naszej dłoni na kierownicy. Spłaszczona podstawa stanowi wygodne podparcie dla poduszki dłoni.
- Lemondka to dodatkowy stelaż, z podpórką na łokcie, który pozwala nam wygodnie wyciągnąć się na rowerze pokonując długie dystanse na szosie. Niestety, taki dodatek zabiera sporo miejsca i może utrudniać szybki dostęp do torby na kierownicę (albo nawet uniemożliwiać jej montaż).
Jeśli zdecydujemy się na wszystkie trzy opcje, kierownica wyglądać będzie tak, jak na zdjęciu powyżej.
Warto wyposażyć nasz kokpit w lusterko!
To już nie kwestia wygody, tylko bezpieczeństwa. Lusterko bardzo przydaje się kiedy jedziemy w większej grupie. Wówczas nawet utrzymując większą odległość między członkami wyprawy możemy mieć ich ciągle na oku. Oczywiście lusterko pozwala też obserwować zbliżające się samochody.
Jeśli chodzi o lusterka, do gustu przypadł mi szczególnie model Zefal Cyclop. Można je regulować w wielu płaszczyznach, co sprawia że da się je zamontować w różnych typach kierownic (także w szosowym baranku). Ponadto, kiedy nie jest potrzebne, jednym ruchem ręki mogę obrócić lusterko do wewnątrz, aby uchronić je przed uszkodzeniami (np. w czasie szybkiej jazdy po lesie).
Lusterko Zefal Cyklop w akcji
Zefal produkuje również podobny, kompaktowy model spin (który również testowałem przez jakiś czas). Niestety, powierzchnia lusterka jest bardzo mała, przez co niezbyt wygodnie używa się go w podróży.
Wybieramy wygodne siodełko
Poruszając kwestię komfortu nie da się uciec od drażliwego tematu czterech liter. Wszak po kilku dniach spędzonych na rowerze nic nie boli tak, jak miejsce, w którym plecy tracą swą szlachetną nazwę. Niestety wybór odpowiedniego siodełka to to kwestia bardzo indywidualna i w zasadzie nie sposób tutaj doradzić rozwiązanie, które sprawdzi się u każdego. Moje własne cztery litery nie są szczególnie wybredne i dogadują się w miarę bezproblemowo z większością siodełek, z których miałem okazję korzystać (choć przyznaję, że nie z każdym).
Z doborem wygodnego siodełka często nie jest łatwo
Jeśli o siodełka chodzi, to warto pamiętać, że pozory mylą. Szerokie jak kanapa, miękkie siedzisko nie koniecznie sprawdzi się na wielodniowej wyprawie. Problem ze zbyt szerokimi siodłami jest taki, że po kilku godzinach ciągłej jazdy boki siodła mogą ocierać nam pachwiny i wewnętrzną stronę ud. Z drugiej strony siodło zbyt twarde i wąskie, nie zapewni naszym czterem literom wystarczającego podparcia, co z czasem może zaowocować dotkliwym bólem. Rozwiązaniem jest wybór czegoś po środku.
W świecie podróżników wielką renomą cieszą się siodełka brytyjskiej marki Brooks. Wykonane ze skóry, uchodzą za bardzo komfortowe (i są niestety bardzo drogie). Osobiście nigdy z takiego nie korzystałem, a moje oczekiwania w zupełności spełnia WTB Volt Sport. Jeżdżę z nim już dwa lata i nie zamierzamy się rozstawać.
Ile bidonów zabrać na wyprawę?
Na koniec zostawiam kwestię, która może nie wydawać się bardzo oczywista, czyli zaopatrzenie w wodę. Nawet w czasie normalnej, rekreacyjnej jazdy rowerem trzeba dbać o dobre nawodnienie organizmu. W trakcie wyprawy, szczególnie latem, nie raz zdarzy nam się wylewać siódme poty na podjeździe w pełnym słońcu. Nie mówiąć już o podróżach przez cieplejsze rejony naszego globu. Pół biedy jeśli okolice, które przyjdzie nam przemierzać są gęsto zaludnione i nie ma problemu ze znalezieniem sklepu/studni. Jeśli jednak wiemy, że przez najbliższe kilka godzin nie będziemy mieć możliwości uzupełnienia zapasów, lub jeśli planujemy nocleg na dziko pod namiotem (bez pewnego źródła wody), wówczas warto wieźć ze sobą zapas życiodajnego płynu.
Wybierając się w podróż przez gruziński step, warto zabrać ze sobą spory zapasy wody.
Sam zwykle wożę trzy bidony i jedną butelkę PET, co daje mi możliwość zabrania na rower nieco ponad trzech litrów wody. Oczwiście nie znaczy to, że jeżdżę z taką ilością wody przez cały czas. Po prostu mam możliwość zatankować do pełna wtedy, kiedy naprawdę będę tego potrzebować.
Dodatkowy zapas wody można przewozić w sakwach, jednak takie rozwiązanie ma swoje wady. Po pierwsze zabieramy w ten sposób cenne miejsce, a po drugie woda jest stosunkowo ciężka i skoncentrowana na tyle roweru wyraźnie utrudnia jazdę (szczególnie pod górę). Na szczęście przy zastosowaniu odpowiednich rozwiązań dodatkowy balast można rozdysponować w obrębie całego roweru (dzięki czemu nasz pojazd prowadzi się znacznie przyjemniej).
Koszyk na butelkę PET
Przede wszystkim, nasz tradycyjny uchwyt na bidon warto zastąpić koszykiem, który pomieści standardową butelkę PET. W ten prosty sposób automatycznie zwiększamy możliwości transportowe naszego roweru z 0,5 l do 1,5 litra (a nawet 2 litrów z odpowiednią butelką). Jeśli wodę kupujemy w sklepie, to i tak dostaniemy ją w butelce, więc takie rozwiązanie dodatkowo eliminuje konieczność przelewania wody do bidonu.
Koszyk na butelkę PET zmieści też 1,5 litra kwasu chlebowego
W mojej wyprawowej karierze miałem okazję przetestować dwa różne koszyki na butelkę PET: Topeak Modula Cage XL oraz XLC BC A07.
Pierwszy posiada specjalny uchwyt, który przytrzymuje szyjkę butelki. Jego położenie można regulować w pionie, niestety producenci plastikowych butelek nie trzymają się żadnych standardów i dość często zdarza się, że zakres regulacji nie wystarcza. Dlatego zdecydowanie bardziej polubiłem model XLC BC A07, z którym nie ma podobnych problemów - butelkę przytrzymuje nam po prostu kawałek rozciągliwego materiału. Tutaj geniusz tkwi w prostocie projektu.
Dodatkowe koszyki na bidon
Większość ram rowerowych posiada dwa mocowania na koszyk: jedno na dolnej rurze ramy, drugie na rurze podsiodłowej. W typowych rowerach wyprawowych bardzo często znajdziemy dodatkowe mocowanie pod dolną rurą, a nawet na widelcach. Co jednak jeśli takich mocowań nie mamy? Ano, nic nie stoi na przeszkodzie, aby kilka dodatkowych mocowań sobie dorobić. Do tego celu możemy posłużyć się jednym z największych wynalazków naszej cywilizacji: trytytkami (czyli plastikowymi opaskami zaciskowymi).
Cztery trytytki pozwolą solidnie zamocować każdy koszyk, a dodatkowa podkładka z kawałka dętki pomiędzy koszykiem a ramą sprawi, że ten pozostanie na swoim miejscu nawet na wertepach. Dla uzyskania lepszej stabilności można dołożyć jeszcze warstwę taśmy izolacyjnej.
Jak mówią: “jeśli czegoś nie zrobisz trytytką, to sięgnij po taśmę izolacyjną”
O solidność tego rozwiązania nie trzeba się martwić. Z dwoma bidonami na widelcu i jeszcze jednym pod ramą (wszystkie przymocowane na trytytki) spędziłem dwa miesiące na Kaukazie, nie wymieniając w trakcie choćby jednej opaski. Montując bidony na widelcu powinniście unikać koszyków, które trzymają bidon tylko od dołu - istnieje wówczas ryzyko, że bidon wypadnie w czasie jazdy.
Pod ramą polecam zamocować koszyk z bocznym dostępem. Dzięki temu nie będziemy musieli przekręcać kierownicy, aby dostać się do wody. Godnym polecenia koszykiem tego typu jest Zefal Wiiz, który wygodnie mogą użytkować zarówno dla osoby prawo, jak i leworęczne. Koszyk wykonany jest z wytrzymałego plastiku, który pewnie wytrzyma nie tylko standardowe bidony, ale również butelki o nieco większej średnicy.
Z kolei kupując bidony - zarówno te, które mają jeździć pod ramą, jak i te na widelcu - koniecznie wybierzcie model wyposażony w kapturek, który chronić będzie ustnik przed zanieczyszczeniami wyrzucanymi spod opon.
Po całym dniu jazdy w deszczu Wasze bidony mogą wyglądać, jak na załączonym obrazku.
UWAGA!
Oczywiście mocowanie bidonów w miejscach nieprzewidzianych przez producenta może nieść ze sobą ryzyko awarii, więc wszelkie takie operacje przeprowadzać musicie na własną odpowiedzialność. Generalnie większość ram i większość widelców powinna bez problemu znieść dodatkowy balast w postaci odrobiny wody, ale zdecydowanie nie polecam przeprowadzać tego typu zabiegów na karbonowych ramach i widelcach. Również superlekkie, sportowe ramy z potrójnie cieniowanych rurek aluminiowych i lekkie wyścigowe widelce (czy to amortyzowane czy sztywne) mogą nie być wystarczająco tolerancyjne.
Ruszamy na wyprawę
O różnych dodatkowych akcesoriach, które w przydają się w podróży można by napisać nie jeden artykuł, ale cały cykl. Niemniej cały czar przygody polega na samodzielnym odkrywaniu, przeżywaniu i zbieraniu doświadczeń. Kilka (mam nadzieję) cennych porad, których udzieliłem w tym, przyznaję, dość długim tekście, powinno pozwolić Wam czerpać przyjemność z podróży. Tymaczsem życzę powodzenia w modyfikowaniu Waszych maszyn i pamiętajcie: nie ważne na czym, ważne żeby w końcu ruszyć w drogę ;)
Autorem tekstu jest Artur Bowsza, podróżnik rowerowy i twórca bloga Życie w Namiocie.